Przejdź do głównej zawartości

BYĆ MISS

Polityka, 19 października 1985 rok

Jest 5 rano. Bal Koronacyjny "Miss Polonia 84" dobiega końca. Stojąc na postoju taksówek koło hotelu "Forum", słyszę jeszcze dźwięki muzyki i myślę, kto przyjdzie pierwszy - taksówkarz czy jakiś wracający wracający samotnie do domu balowicz? I czy to, że sześć godzin temu otrzymałam urzędowe zaświadczenie, iż jestem najpiękniejszą Polką 1984 roku, zwiększa czy też zmniejsza moje szanse spokojnego dotarcia do domu.

Po kwadransie udało się - jest MPT. A więc śpij szybko dziewczyno - masz cztery godziny snu, gdyż rano jest konferencja prasowa. Zaczyna się twój pierwszy dzień "bycia miss". Myślę, że można by się długo zastanawiać czy było zasadne wznowienie tego rodzaju konkursu w Polsce, kraju ogarniętym kryzysem, gdzie są kłopoty z kupnem prostych artykułów spożywczych i gospodarczych. A tu wybory miss - typowy - western entertainment. Myślę, że o tym czy w polskim społeczeństwie istnieje zapotrzebowanie na tego rodzaju rozrywkę, nie mnie decydować. Sądzę jednak, że nawet w najbiedniejszym kraju ludzie potrzebują uśmiechu i relaksu.
Dni następne przebiegały podobnie, równie zabawne, dlatego z zainteresowaniem przeczytałam w "Polityce" (nr 17) artykuł p. Anny Kulickiej pt. "Nie dobija się Miss". A więc nic się nie zmieniło - ta sama magma moralna, prawna i finansowa co przed rokiem. No, a co niby miałoby się zmienić, jeśli organizatorzy ci sami?
Autorce chcę podziękować, iż zechciała trochę poważniej o tej niepoważnej imprezie napisać, ale jej artykuł ma pewna wadę: opisuje przypadki, które są tylko tak zwanym wierzchołkiem lodowej góry i to chyba w dodatku góry wcale nie tej, o której by warto naprawdę pisać. Ale zacznijmy od początku.
A więc panny Ewa Jesionowska i Marta Bąk dostały bardzo skromną część zapowiedzianych regulaminowo nagród. To zupełnie normalne, rok wcześniej było tak samo. Jako "Najmilsza" nie dostałam nic, a regulamin to przewidywał. Cała torba prezentów natomiast, które dostałam i przekazałam w pewne ręce p. Jerzego Chmielewskiego, Office Manager off Miss Poland - (jak brzmi wizytówka), zdematerializowała się. Pierwotnie zginął i puchar, który jednak udało mi się wyprosić. Za to Joannie Karskiej przepadł bez wieści. Dostała w zamian reklamówki firmy "Campari" (!), które przepadły wcześniej (dlatego nie było ich na Balu Koronacyjnym). Ale jak widać przepadły połowicznie, bo pojawiły się jako otarcie łez dla Joanny K., tzn. ich część, bo gdzie reszta, nikt nie wie, a firma "Campari"zainwestowała w MP'84 około 1,5 tys. dol. z takim efektem, iż dalej z biurem Miss Polonia firma ta nie współpracuje.
Atmosfera w Zalesiu, która powinna być czysta, no bo to jury w Sali Kongresowej dopiero zdecyduje, kto wygra, do złudzenia przypominała tę z Zaborowa rok temu. Wszystkie uczestniczki wiedziały kto ma wygrać;
nie ja byłam wybranką organizatorów -
była nią pewna szczecinianka. Był to główny temat rozmów kandydatek do korony. Doszło nawet do tego, że bojkotowały ową pannę i nie chciały siadać z nią przy jednym stole podczas posiłków. Fotoreporterom też zapowiedziano w dniu pleneru fotograficznego, iż nie mają co wybierać najpiękniejszej, bo już jest. Pan Jerzy Patan ze Szczecina, który mi to niechcący powiedział, tak się tym zasugerował, iż nie zrobił mi żadnego zdjęcia i musiał potem specjalnie przyjeżdżać do Warszawy, gdyż jego gazeta nie miała czego zamieścić. Zresztą robił też zdjęcia Magdaleny Szczepańskiej (Miss Foto'84), których chyba też nie miał. Nie wiem, jak to się stało, że wygrałam; myślę, iż na ten temat mógłby coś powiedzieć ktoś z jury. Ale nie jest to takie ważne - dość, że wygrałam wbrew oczekiwaniom organizatorów. Nie wiem, skąd się wziął ten anonim obwieszczający haniebne uczynki panny Ewy Jesionowskiej - być może po prostu organizatorzy doskonalą swe metody działania. No bo niby komu mogłoby przyjść do głowy napisanie w owym anonimie, że "z kandydatką rozmawiano i ta potwierdziła zarzuty" - komuś z publiczności? Kto by o tej rzekomej, rozmowie w ogóle MÓGŁ wiedzieć?
Panna Katarzyna Zawidzka została pozbawiona zawrotnej sumy 150 dolarów w Miami na Florydzie. Przypuszczam, iż organizatorzy Miss Universe zupełnie zgłupieli, widząc p. Jerzego Chmielewskiego tłumaczącego im, aby nie wypłacano naszej miss, owych pieniędzy - 2-3 dniowy zarobek, a tu Miss Kraju... tak, tak, proszę państwa, jednego z bogatszych pośród owych 72 uczestniczących w konkursie. Ale to nie należy do tematu. Nie wiem czy Katarzynę pozbawiło tej sumy Biuro MP czy kto inny. Ale za to wiem, jaka rozmowa odbyła się między Lidią Wasiak a Ważną Osobą z firmy "Catzy of Poland" trochę wcześniej. Ta polonijna firma przeznaczyła pewną sumę na wyjazd Lidki na konkurs "Miss Europa" w Austrii, przekazując ją organizatorom konkursu Miss Polonia. Rozmowa wyglądała mniej więcej tak:
WO: - Dzień dobry panno Lidio.
L: - Dzień dobry szanownemu panu.
WO: - Jak samopoczucie po powrocie, jak zakupy?
L: - Samopoczucie mizerne, zakupy żadne; za te pieniądze...
WO: - Nie przesadzajmy, za 2 tys szylingów można...
L: - Jakie dwa? Jeden!
WO: - Jaki jeden? Dwa! Przecież dałem im dla pani 2 tys. Tu następują słowa, które możemy wykropkować; a następnie:
WO: - No, nic, w takim razie proszę - oto brakujący tysiąc, a ja sobie od nich odbiorę.
Koniec, kurtyna, brawka.
A oto jak wyglądały moje krajowe wyjazdy, na które mnie zamówił "mój manager".
Wyjazd do Kalisza i Wrocławia. Niedługo przed nim okazuje się, że udajemy się tam pociągiem o 5-tej z minutami. A więc wstaję o 3, bo muszę coś zjeść, przygotować się, zamówić radio-taxi i kupić sobie bilet. Mój manager ze swoim biletem zjawia się na dworcu. Jedziemy - on 2 klasą, ja 1, bo chcę mieć gwarancję, że znajdę miejsce siedzące. Wysiadamy w Kaliszu. Na dworcu, wbrew zapewnieniom managera, nikogo nie ma i suniemy do hotelu na piechotę, co jest o tyle niemiłe, że
jest grudzień, a ja idę z gołą głową
(wyfiokowałam się, nie chcąc zrobić zawodu ludziom, którzy przyjdą na spotkanie i teraz nie chcę tego potargać). Akcja promocyjna sprzedaży kalendarzy MP'84 zaczyna się. W jej trakcie dowiaduję się, że będzie trwała do 16.30, ponieważ potem trzeba iść na dworzec autobusowy, aby pojechać do Wrocławia. Pociąg jest za późno, a autobus tranzytowy, więc nie wiadomo czy w ogóle pojedziemy. Od 17.00 do 19.00 stoimy na mrozie z panem managerem. Ale za to jesteśmy pierwsi. O 19.00 autobus przyjeżdża, współkolejkowicze nie przebierają w środkach, no, udało się - ja mam nawet miejsce siedzące. Wyglądam jak tzw. "lepsza idiotka", ubrana w dość awangardowy płaszcz i kapelusz pośród zmęczonych kobiet wiozących jajka i kury. Docieramy do hotelu we Wrocławiu około 22.00. Formalności, kolacja, kąpiel - pierwsza w nocy. Dwadzieścia dwie godziny: pociąg, zimno, autobus, trzy miasta. O 8.00 rano budzi mnie przedstawicielka PSJ Wrocław, abym szybciutko szykowała się, bo o 9.00 zaczyna się to samo co wczoraj. Kończę podpisywanie około 14.00. Managera już nie ma - pojechał do domu. Ja łapię jakieś łączone pociągi i docieram do Warszawy nocą. Dostaję za to jako zwrot kosztów i honorarium 7 tys. zł. bardzo dużo, ale wydaję przez te dwa dni 8 tys. (hotele są orbisowskie, ile kosztuje śniadanie czy obiad każdy wie, do baru nie mam czasu pójść, bilet 1 klasy, autobus, taksówki itd). "Szołbiznes". Manager bierze 10 tys. i jest rozsądniejszy ode mnie - 2 klasa, posiłki w walizce.
Wyjazd II do Katowic na Bal Górników. Ja, obie wicemiss, panowie Mann, Materna, Fronczewski. Jak to wyglądało, mniejsza o to, nie mam tyle miejsca, aby opisywać. W każdym bądź razie po balu poszłyśmy spać. O 6.00 rano budzi nas pan kierowca z informacją, że zaraz musimy opuszczać hotel (do dziś nie wiem, jaka afera miała miejsce). Nie jest to proste, bo pan kierowca, skądinąd przemiły człowiek, wypił wczoraj trochę nie spodziewając się takiego odwrotu. Nasz manager w ogóle nie nadaje się do użytku z powodów jak wyżej. Decydujemy, samochód poprowadzi pierwsza wicemiss Joanna Karska. Dzięki niej docieramy do Warszawy, a rozliczenia finansowe wyglądają tak, że pan manager wyciąga jakieś pieniądze, namyśla się, odlicza nam po 3 tys. Niczego nie podpisujemy.
Organizacja genialna - minimum środków przy maksimum efektów. Zupełnie jak podczas Balu Koronacyjnego; tego dnia też miałyśmy dość wczesną pobudkę (5.00) - fryzjer, próba generalna, poprzedniego dnia półfinał, tegoż finał, po nim bal. O 4.00 dopada mnie manager z kwestionariuszem uczestnictwa w Miss Universe; wypełniamy go. Słaniam się ze zmęczenia - dzień dość emocjonujący, poza tym nie śpię 24 godziny. Przed 5.00 pan manager informuje mnie, że powinnam odwieźć 0 6.00 na lotnisko Miss Świata, która ma samolot przed 8.00, wrócić i przygotować się na konferencję prasową na godz. 12.00. Tu już protestuję i jadę do domu spać. Manager ma przysłać przed 12.00 samochód. O 12.00 dzwonią do mnie z pytaniem, dlaczego mnie jeszcze nie ma. Ano nie ma - p. Jerzy też człowiek i poszedł spać, samochodu nie załatwiwszy. Jakoś docieram na miejsce.
Dlaczego o tym tak szczegółowo piszę? Po to, aby unaocznić kompletny bałagan, lekceważenie swoich obowiązków przez Biuro MP, a szczególnie przez mego managera z urzędu, niewywiązywanie się dosłownie z niczego. Ton dyskusji z tymi "prawdziwymi mężczyznami" pominę, nie nadaje się do powtórzenia. Co do wspomnianej magmy prawnej i finansowej - i tu dochodzimy do sedna sprawy - rzeczy mają się tak. Konkurs Miss Polonia jest imprezą dochodową, samofinansującą się. Problem polega na tym, że wybrana na Miss Polonię panna pełni pewne funkcje publiczne zarówno w kraju, jak i za granicą i nikomu z postronnych osób nie przyjdzie do głowy, ile spraw organizacyjnych spoczywa wyłącznie na niej, ile ją to kosztuje nerwów i pieniędzy. Nie o to chodzi przecież, żeby na tym tytule zarabiać, ale
dlaczego trzeba dokładać?
He, he myślą państwo - reprezentować Polskę za granicą? A więc spieszę zawiadomić, iż konkursy typu Miss Universe w Miami czy Miss World w Londynie są transmitowane na żywo do ponad 500 mln ludzi na całym świecie i większą widownię mają tylko uroczystości otwarcia mistrzostw świata w piłce nożnej, a porównywalną jeszcze tylko uroczystością wręczenia nagród AMPAS, czyli Oskarów. Przy tego typach imprezach jest zawsze akredytowanych kilkuset dziennikarzy i paruset fotoreporterów ze wszystkich większych gazet świata i czy to uznamy za mądre czy nie, obraz jakiegokolwiek kraju, jaki mają tzw. szarzy zjadacze chleba, jest tworzony m.in. przez tego rodzaju niepoważne imprezy. Przez dwa, trzy tygodnie poprzedzające finał, panny są obwożone po muzeach, teatrach, filmowane, fotografowane, przeprowadza się z nimi masę wywiadów i czytelnik "Bild Zeitung" czy "Paris Match'a" po przestudiowaniu rubryki sportowej sięga raczej potem do tychże artykułów, a nie do informacji o tym, że gdzieś tam stopa wzrostu gospodarczego wzrosła w porównaniu z analogicznym okresem roku ubiegłego o 2 pkt.
Wyjazd na konkurs Miss Europa, który odbywał się pod koniec maja. Pytam się swojego "managera", jak zamierza wywiązać się z tego punktu kontraktu, który mówi, iż "organizatorzy ze swej strony zapewniają wyekwipowanie zdobywczyni tytułu Miss Polonia na konkursy międzynarodowe", - Nijak - odpowiada. Jak to - pytam - zupełnie nie mam w czym jechać, przecież te kilka rzeczy, które miałam na konkursie w Londynie, nie nadają się - są to rzeczy wyłącznie zimowe (oprócz dwóch sukienek). - Nie ma pieniędzy - mówi manager. - No to co ja mam zrobić - dopytuję się. Możesz nie jechać - odpowiada. Ale przecież mam już podpisany kontrakt z konkursem, a poza tym, nie wywiązujecie się z tego, co sami podpisaliście. - Nie ma pieniędzy i już. - Dobrze mówię, ja zapłacę sama, tylko załatwcie mi cokolwiek z Telimeny czy Mody Polskiej, jesteście w końcu instytucją i wam łatwiej. Nie załatwiają nic. Teraz formalności.
Ponieważ na 3 tygodnie przed konkursem lecę jeszcze na dwa tygodnie do Egiptu (na zaproszenie sieci Sheraton i egipskiego odpowiednika naszego Orbisu, które to zaproszenie dociera do mnie tylko dlatego, że  nie jest adresowane do Biura MP), więc proszę organizatorów o to, aby sprawnie te parę rzeczy załatwili, wypełniam w tym celu podsuwane mi formularze i kwestionariusze. Wracam zgodnie z umową w niedzielę, wylot na konkurs w czwartek. W poniedziałek rano dowiaduję się, że nie tylko paszport jest nieowizowany, ale go w ogóle nie ma.
Jadę do RSW Prasa i panie bardzo szybko mi ów paszport wystawiają. Ale jest już jednak 16.00. Wtorek rano. Jesteśmy: umówieni o 9.00 w sprawie wizy. Jeden z przedstawicieli Biura MP poznaje nas z jakimś panem, "który pójedzie i wszystko załatwi". Ów pan przeprowadza nas przez zgromadzony przed ambasadą RFN tłum, a wewnątrz powiada: "no cóż, to ja już polecę". Idę do sekretarza ambasady i powiadam, że podobno dzwoniono, przyszłam po odbiór wizy. Jakiej wizy, po co? Nic nie wie. Tłumaczę. Dobrze, proszę czekać.
Spędziłam czas w ambasadzie do 14.30. Stamtąd jadę do LOT-u, aby odebrać sobie bilet, bo tego też nie załatwiono. Bilet? Nie ma nic dla pani - powiadają. Teleksuję do organizatora konkursu Miss Europa, okazuje się, że zapłacił, ale za mało. Proszę o dopłatę. Na jej potwierdzenie czekam do dnia następnego.
Środa. Dopłacili, ale za mało. Znowu teleks, ale przecież nie ma czasu. Dopłacam brakujące 180 franków sama, na szczęście po kursie państwowym. No, mam bilet. Jeszcze tylko odbieram z Teatru Wielkiego kostium narodowy i następnego dnia na lotnisko. Tam dopłacam za 20 kg nadbagażu (wiozę wyłącznie rzeczy na konkurs, ale co to kogo obchodzi). Tym razem nikt z organizatorów mnie nie odprowadza, gdy leciałam do Londynu mój manager wyręczył się p. fotoreporterem z "Expressu", który nie posiadał wystarczających środków na ten cel.
W drodze powrotnej z Londynie musiałam dopłacić za nadbagaż 40 ze 125 funtów, które otrzymałam na wyjazd od firmy "Campari". Jest to tyle zabawniejsze, że jak wiem od p. Galdino Zenere, przedstawiciela "Campari" w Polsce, firma ta chciała przekazać na mój wyjazd do Londynu około 2 tys. dolarów. Mój "manager" postawił weto i firma nie mogąc przekazać tych pieniędzy oficjalnie, nie przekazała ich oczywiście w ogóle.
Jedynym przypadkiem porządnego potraktowania mnie przez moich managerów był mój wyjazd do Londynu. Otrzymałam wtedy kilka bardzo ładnych strojów z Mody Polskiej i Telimeny. Ceny w Modzie Polskiej są niestety bardzo wysokie. Organizatorzy przeznaczyli około 130 tys. na owo wyekwipowanie. Ja dopłaciłam do tego tylko 30 tys. Były to jedyne wydatki związane ze mną, które przez cały rok poniosło Biuro MP. Wszystkie nagrody bowiem, które koronowane panny otrzymują, są darami sponsorów konkursu, a więc poza kosztami. Bilety samolotowe na konkursy są płacone przez organizatorów owych konkursów. Zakwaterowanie i wyżywienie tamże - jak wyżej. Innych wydatków właściwie nie ma. Ile natomiast kosztuje obsługa (?!) miss przez zatrudnionych w biurze osoby (3 czy 4)? ano,
pobawmy się w księgowość
Dwa koncerty w Sali Kongresowej (nie wszystkie miejsca zajęte na półfinale), a więc około 5 tys. widzów x 1500 zł (na próby sala wypożyczona bezpłatnie); Akredytacje reporterów (stu czy więcej) x 5000 zł; Bal Koronacyjny około tysiąca osób x 6000 zł minus koszty; Sprzedaż gadgetów typu podkoszulki z napisem MP nie wiem ile razy 600 zł równa się dużo; Sprzedaż kalendarzy MP kilkadziesiąt tysięcy sztuk x 250 i 390 zł = parędziesiąt milionów obrotu.
Rzecz ostatnia jest dla mnie niejasna, a więc krótki komentarz. kalendarze te drukowała firma polonijna "Polmark", a nie RSW i oczywiście tam pozostał zysk. Nie wiem ile, ale jakieś pieniądze firma ta przekazała do Biura MP za to, że właśnie jej umożliwiono drukowanie. I tu właśnie uwidacznia się po raz kolejny owa magma prawna. Prywatnie wiem, że firma ta przekazała niejako specjalnie dla mnie tytułem honorarium za owe kalendarze na konto biura pieniądze na wyposażenie do Londynu. Oficjalnie honorarium, które otrzymywałyśmy wynosiło 12 tys. zł. Czy też biuro wyposażyło mnie z tych środków czy z czystego zysku imprezy - to różnica między tymi dwoma możliwościami jest jedynie taka, że w pierwszym przypadku nie kosztowałabym ich przez cały rok nic, a w drugim ową wymieniona sumę. Jednakże cóż to ma za znaczenie, kiedy ów zdroworozsądkowy rachunek przeprowadzony przeze mnie wskazuje, iż rząd wielkości jakby nie ten.
I w takim to kontekście dowiaduję się przed wyjazdem na konkurs Miss Europa, że firma pieniędzy nie ma, bo z kilku czy kilkunastu milionów po odjęciu kosztów i sumy 600 tys. zł wpłaconych na cel charytatywny nie pozostało nic. Wzrusza mnie to do tego stopnia, że nie wiem, czy nie poprosić o możliwość wpłacenia jakichś pieniędzy na konto biura. Nie robię tego z powodu wrodzonego złego charakteru oraz z obawy przed wydziałem finansowym, w którym żaden  z urzędników nie uwierzyłby, że dołożywszy do tego tytułu około 800 tys. zł dokładam dalej, w dodatku nic nie zarabiając.
Ja oczywiście nie wątpię, że rachunki znajdujące się w Biurze MP na wypadek kontroli są zaksięgowane zupełnie poprawnie i zupełnie inaczej i sądzę, ze koszty zatrudnienia 3, 4 osób są wystarczająco wysokie (nie w sensie wynagrodzenia oczywiście). Pytanie tylko, po co tam się kogokolwiek zatrudnia przez rok, skoro pracę, którą biuro wykonuje, można wykonać w miesiąc i samemu.
Ostatnie parę akapitów poświęciłam sprawą finansowym i z mojego rozżalonego tonu niektórzy pewnie wnioskują, że chodzi tu o pieniądze. Otóż niezupełnie, a nawet zdecydowanie nie. Wszyscy zainteresowani wiedzą, iż podczas tego roku "bycia miss" prawie codziennie otrzymywałam jakieś propozycje: a to zdjęć reklamowych (od Chevaliera do Jubilera, od FSO do Interfragrance'a), a to objazdów "artystycznych" (na tych szmirowatych objazdach, w których uczestniczą często wybitni aktorzy, zarabia się około 150 tys. w dwa tygodnie), a to przecięcie gdzieś wstęgi, czy wręczenie komuś czegoś. Były nawet propozycje pracy w pewnej gazecie od razu z mieszkaniem. Były też propozycje zagraniczne za tysiąc razy takie pieniądze. Wszystkie te mniej lub bardziej humorystyczne propozycje odrzucałam: bo, po pierwsze, mam ciekawsze rzeczy do robienia w życiu, a po drugie, chociaż Kobiela mawiał, że "mówcie co chcecie, ale lepiej być bogatym i mądrym, niż biednym i głupim", jest oczywiste, że w Polsce, a i na świecie nieczęsto w sposób "mądry" do pieniędzy się dochodzi, a po trzecie to jestem kobietą, zarabiać nie muszę i już.
Chodzi mi więc tylko o to, aby konkurs na najpiękniejszą Polkę przestał być kompletnym chaosem organizacyjnym, prawnym oraz źródłem ciągłych nerwów i irytacji zainteresowanych osób. Co do propozycji p. Anny Kulickiej założenia związku zawodowego kandydatek, odnoszę się z sympatią, ale sądzę, że lepiej likwidować przyczyny niż skutki
MAGDALENA JAWORSKA

Popularne posty z tego bloga

16 panien i jedna korona

Express Wieczorny Warszawa, 6 marca 1989 rok Półfinałowe emocje już za nami, finał w lipcu Finalistki konkursu Miss Polonia '89 - szesnaście dziewcząt będzie walczyć o tytuł najpiękniejszej Polki. Znamy już ich nazwiska. Ale do wielkiego finału daleko - ponad 4 miesiące. A dziś jeszcze świeże emocje z uroczystego - koncertowego półfinału w Radomiu. Cztery bardzo pracowite dni poprzedzały półfinałowe koncerty. Kandydatki zakwaterowane w hotelu w Pionkach czas spędzały na wielogodzinnych próbach ruchu scenicznego układów choreograficznych przygotowanych przez Zygmunta, Andrzeja Łukowskiego i Krzysztofa Kasperowicza. Całość koncertów sobotnich reżyserował Janusz Dąbrowski. A koncerty (jeden promocyjny i wieczorny konkursowy) przyciągnęły tysiące radomian. Hala sportowa przy ul. Narutowicza bez tłoku mieści 1500 osób. Ale tłok był ponad wszelkie wyobrażenia. Nie pomogły silne ramiona "bramkarzy", naporowi ponadprogramowych widzów nie oparły się nawet drzwi. Trzasnę

Niechciana "Miss Polonia"

Gazeta Pomorska, 20 listopada 1987 rok Za chwilę wyląduje samolot z Londynu. Jest godz. 14.40. Na Okęciu silny wiatr. Samolot kołuje. Już podciągnięto schodki. Wychodzą pierwsi pasażerowie. Po chwili ukazuje się Ona, szczupła, wysoka dama. Ubrana w efektowny długi, wełniany płaszcz, w biało-czarną kratę. Monika Nowosadko, czwarta piękność globu. Tak przynajmniej orzekli przed kilkoma dniami jurorzy podczas wyborów "Miss Świata - 87" . W hallu lotniczego dworca spory tłumek pragnie powitać finalistkę "Miss World". Jest sporo dziennikarzy, oczywiście rodzina, jest szef biura "Miss Polonia", Jerzy Chmielewski. Już widać ją przy odprawie celnej. Nawet taki sukces nie zwalnia od pewnych formalności. Jeden z celników długo waży w ręku puchar: oclić nie oclić, zawodowy nawyk. Fotoreporterzy agitują za tym, aby powitanie czyli wręczenie kwiatów, pocałunki przenieść przed fronton lotniczego dworca. Tu stanowczo za mało światła - tłumaczą. Pierwsze na szyję